Słyszałeś_łaś to na pewno i może sam_a mówisz. Ale czemu w zasadzie najpierw obowiązek?
Wiem, że tak się mówi do szkolnych dzieci, żeby odrobiły lekcje. Tu jest jeszcze dodatkowy problem – czemu do cholery dzieciom zadaje się jakieś zadania do domu? Czego to ma nauczyć? Zabierania pracy do domu w dorosłym życiu? Ale to na inny wpis.
No więc obowiązek vs. przyjemność. Czujesz to rozróżnienie? Obowiązek to jest ta nieprzyjemność, którą MUSISZ w życiu robić. To twoja pokuta, to coś co i tak cię w dorosłym życiu spotka. Na przykład w postaci pracy, której nie lubisz. Bo tak wygląda życie. A czemu nie robić rzeczy koniecznych tak, żeby poszukiwać w nich przyjemności? Ja w sprzątaniu odnalazłem przyjemność dopiero w dorosłym życiu, ale znalazłem i lubię sam proces i późniejszy efekt ładu. Mój syn już kilka razy w życiu sprzątał z zapałem, bo odkrył, że może robić to pod wpływem swojej ulubionej muzyki, a potem jest pozytywnie zaskoczony wyglądem pokoju.
No ale z pracą już się tak nie da. Pewnie tak. Tu za Henrym Fordem powiem: „Jeżeli sądzisz, że nie potrafisz – masz rację, jeżeli sądzisz że potrafisz – również masz rację”. Mi wiele lat zajęło szukanie przyjemności z pracy i wiem dobrze, że nie jest to łatwa droga, ale teraz moja praca to moja przyjemność, a nie obowiązek.
A teraz herezja! Odwróć to stare zaklęcie i zobacz jak działa na dziecko.
Najpierw przyjemność, a potem coś, co jest z jakiegoś powodu konieczne.
Niech zacznie od tego co lubi i co daje mu energię i flow. Umów się na zrobienie koniecznej rzeczy jako kolejnej, ale zostańcie w atmosferze luzu i radości, a po skończeniu albo w przerwie znowu stwórz przestrzeń do radości i przyjemności. Mój syn tańczy w trakcie kaligrafii, której szczerze nienawidzi.
A ty kiedy przestałeś_łaś tańczyć? A może nadal tańczysz?